Kolejna miejscowosc w delcie Mekongu... troche wieksza i nieco turystow. W koncu zdecydowalem sie na jakies lokalne dziwaczne jedzenie... szczegoly pozniej :-) Chociaz jak wczoraj karaluch niemal wpadl mi do zupy nie moglem nic przelknoc przez 1,5 dnia.
Dzis regeneracja sil i uzupelnianie pamietnika... jutro przed 6:00 plyne na "rynek na wodzie", podobno ladny, zobaczymy...
------
Pobodka o 5:30, szybki prysznic i sniadanie w kafejce calodobowej (staruszka spiaca w hamaku w swoim sklepiku). Wyplywamy rowno o wschodzie slonca, jakies trzy - cztery male lodeczki z pojedynczymi turystami. Wycieczki beda nas gonic za godzine.
Nieco inaczej to sobie wyobrazalem. Z pocztowek pamietam jakies obrazki z malymi lodeczkami w kanalach. Tutaj to raczej wielka hurtownia na ogromnej rzecze. Cos na ksztalt "prosze 100kg ananasa i 200kg arbuza". Setki lodzi, bardzo duzych, po takie lupinki jak ta na ktorej jestem. Targ jest autentyczny - jedyne co proponuja turystom, to cos do picia.
Potem wplywamy w kanaly i okrezna droga wracamy do miasta. Cala wycieczka na okolo 4h. Warto bylo wstac tak wczesnie.