Ranek w Bangkoku spedzilem nadrabiajac zaleglosci internetowe a nastepnie po raz kolejny pojechalem na lotnisko. Tym razem udalo sie zlapac autobus na ktory wczoraj nie doczekalismy sie z Renia przez ponad godzinie.
Na lotnisku okazalo sie, ze planowe odlot przesunal sie o godzine a na dodatek samolot byl opozniony, wiec nieco sie na lotnisku nasiedzialem.
Wsiadajac do samochodu lalo jak z cebra, blyskaly pioruny i solidnie wialo. Przelatujac przez burzowa chmure spocilem sie jak mysz. Ostatniego sms-a do Reni wyslalem ze zapowiada sie ciezki lot i jak szczesliwie dolece do Hanio to sie odezwe. Dolecialem szczesliwie, a tu na miejscu... brak roamingu i srodek nocy. Biegalem po okolicy aby tylko znalesc jakis sposob na kontakt a tu nic...
(Mam nadzieje Renia ze az tak mocno sie o mnie nie martwilas :-)
Tu juz inny swiat. Bardziej jak Indie. Bedzie ciezej...