[Uzupelniam wpisy po tygodniu, bo w mijanych ostatnio miastach nie slyszeli jeszcze o internecie. Pisze skrotowo, bo nie mam czasu i pomijam watki drastyczne, bo Kaczor moglby sie wystraszyc a Renia i tak juz wkurzona...]
Osiem godzin w autobusie, z czego wiekszosc nawet po asfalcie. Dojezdzam do miasteczka z nadmiarem hoteli w stosunku do gosci. Turystow doslownie kilku. Wiekszosc to narwancy jadacy lub wracajacy z autostrady-widmo w prowadzacej na polnoc. Tez sie tam jutro wybieram... wieczorem dowiaduje sie o dalszy transport i obijam sie.